21.11.2014

noc

'Są noce kiedy nie chce się żyć'

Przyszła wieczorem, jak usypiałam dziecko. Usiadła na łóżku i zaczęła swoje wywody. Popłakałam się, powiedziałam mężowi że chcę się wyprowadzić i udałam że zasnęłam. Teraz kiedy śpi on i dziecko, siedzę z melisą i podrapanym przedramieniem. Przyszłam do kuchni ją uciszyć ale zostawiła mi tylko na blacie nóż kuchenny którym co dzień kroję warzywa, kromki, mięso. Chciała żebym go użyła ale tylko zrobiłam jej na złość drapiąc sobie końcówką ostrza wewnętrzną stronę przedramienia. Trwało to jakąś chwilę, może nawet z 10 minut. Poszła sobie zawiedziona że nie stać mnie na więcej.

Nie wiem...może powinnam iść na leczenie, brać jakieś prochy. Boję się o dziecko.

10.10.2014

ryba tak jak ja - psuje się od głowy

Zimno mi, nie mam skarpetek bo gdzieś mi się porozbiegały. Nie zrobiłam prania..sic! A i tak nie ma gdzie powiesić bo suszą się rzeczy Maleństwa i robocze chłopa mego. Zimno, mimo że herbata gorąca. Łzy kapią na znoszone..styrane życiem jeansy które chłop mi chce wyrzucić a ja czekam aż to zrobi bo ich nigdy nie lubiłam. Jest śliczna pogoda, pora roku - moja ulubiona. Cudowna złota jesień a ja mam samopoczucie wisielca. Mam tyle rzeczy do zrobienia a jestem wyczerpana...wstałam już zmęczona, padam na twarz...ale tak psychicznie bo fizycznie to czuję że mogłabym jeszcze trochę pociągnąć. Wkurzam się na siebie że jestem taka nieproduktywna a przecież życie mija, trzeba cieszyć się chwilą a nie rozpaczać. Wziąć za przykład Anię P i powiedzieć sobie że teraz każda chwila jest cenna. Ale za cholerę mi się ta sztuka nie udaje. Wiem co zrobię, umyję sobie włosy, ubiorę jakieś lepsze spodnie, może nawet oko pomaluję i pójdę z maleństwem przed dom...zobaczyć te same kąty jak co dzień bo nigdzie indziej mnie nie poniesie. Nie mam tu nikogo z kim mogłabym pogadać, nie mamy tu znajomych, jest sklep w którym właściwie nic nie ma ale są za to wścibskie baby. Pat. Chcę się wyprowadzić. Chcę poczuć że żyję. Bo na razie to już się zaczynam psuć, jak ryba - od głowy.

10.09.2014

all inclusive i niemowlak

Jak byłam jeszcze panną, ba! nawet już byłam mężatką ale bezdzietną to patrzyłam na moje starsze koleżanki z korpopracy z lekkim uśmieszkiem kiedy wybierały sobie wakacje w biurach podróży. Ja zachwalałam wtedy rumuńskie odludzia i spanie na dziko pod namiotem, a one szukały all inclusive. Stwierdziłam wtedy że to zupełnie bez sensu, jechać na urlop i siedzieć w hotelu, obżerać się tym co podadzą, opić alkoholu 'za fri' i korzystać z basenu. Wolałam ten brak przewidywalności, przygodę, adrenalinę, wydawało mi się że to flaki z olejem takie wakacje z biura. Tak było. Ale życie uczy pokory nawet w stosunku do all inclusive. W obecnym stanie rzeczy, kiedy to planujemy w końcu jakiś urlop i na nic nie możemy się zdecydować bo mąż woli samochodem nawet i 12 godzin, a ja wole samolot bo krócej i maleństwo się aż tak nie zmęczy, jedyne o czym marzę to właśnie all inclusiiiiiive. Dlaczego? Bo mam dość 'ogarniania'. Ogarniam dom, maleństwo i siebie. Może mało ale jestem wykończona. Nie wierzę że to mówię ale nie chce mi się na urlopie gotować, sprzątać, przygotowywać, przepakowywać, i robić wszystkich tych rzeczy które nie są wymagane gdy jest się pod opieką rezydenta, śpi się w hotelu i ma w nosie gdzie rozłożyć namiot. Uff.
Oczywiście jest też aspekt maleństwa. Dla niej to po prostu może lepiej żeby się ulokować w jakiś mniej spartańskich warunkach niż w dziczy, a przynajmniej jeszcze nie teraz kiedy dopiero skończyła 7 miesięcy. Czuję się jakbym szukała wymówki ale nie chcę jej i siebie męczyć długą drogą w samochodzie, niewygodami w namiocie i wiecznym stresem czy to dla niej nie jest męczące. Wiem, najlepiej gdybyśmy zostali w domu i w ramach urlopu zalegali w łóżku w trójkę do późnego popołudnia ale ja już sobie skrystalizowałam ten obraz...hmm..grecka wyspa, czysty piasek na plaży, dziecinka przy piersi, leżymy sobie na kocu, mamy co jeść i pić i nie martwię się niczym jak tylko tym czy dziecince jest wygodnie. Bosko! Chcę na wakacje!

2.09.2014

wyjście z mroku

Grzebię się jak ropucha w błocie. Powoli z mozołem próbuję wyjść z kolejnego dołka.
Na szczęście dziecko funduje mi naturalne antydepresanty codziennie w przerażającej dawce. Przedwczoraj wyszły jej dwa ząbki więc teraz uśmiech już nie jest taki 'gładki' ale jest tak przy tym słodka że chciałoby się ją zjeść. Na nieszczęście, najprawdopodobniej zerwałam mięśnie przykręgosłupowe podnosząc małą z leżaczkiem. A rano jeszcze mi świtało żeby poćwiczyć asany to może lepszy będzie dzień. Pewnie gdybym się rozgrzała to nie byłoby takich zniszczeń. A tak leżę i korzystam z cennego czasu drzemki maleństwa. Jak tu sobie zorganizować dzisiejszy dzień skoro nawet podniesienie kubka z herbatą stwarza problem? Chętnie bym się spotkała ze znanym mi ortopedą ale przyjmuje tylko w poniedziałki....szlag.

25.08.2014

dół

co za dramat
nie wiem nawet jak to opisać. Trzęsie mną jakbym przebiegła maraton a po prostu jestem w dołku. Ładnie się to nazywa 'dołek' - dość pozytywnie, jak coś małego, nieznaczącego ale tak fajnie to nie wygląda. Szczerze przyznam że jedynie dziecko trzyma mnie przy życiu. Nic innego. Żaden aspekt mojego życia oprócz maleństwa nie jest wart mojego istnienia, a raczej odwrotnie - moje życie jest nic nie warte, jedynie w tym wymiarze że jestem dla dziecka mamą i nikt inny mnie nie zastąpi.

przetwory na zimowe wieczory

Ponieważ dziecię me urodziło się końcem stycznia i od tej pory nie uświadczyłam już zimy (był tylko jeden dzień kiedy padał śnieg ale od razu topniał), przewiduję szybkie nadejście zimy w tym roku - już około października. Płynie we mnie po części góralska krew więc wiem co mówię:) Wobec powyższego na koncie mam już: dżemy z czereśni, kompoty z czereśni (czerwonych i różowych), syrop z borówek (dla innych - jagód, ale jestem z małopolski więc wybaczcie), syrop z malin, galaretkę z czerwonych porzeczek, smażone jabłka i od wczoraj dżem z ałyczy (taka kwaśna mirabelka) no i jeszcze jakieś ogórki na ostro no i małosolne. Czekają mnie jeszcze iście jesienne przetwory czyli powidła śliwkowe, sok i dżem z aronii, sok z tarniny (ten ostatni fenomenalny na przeziębienia), chcę jeszcze zrobić chilli w zalewie bo nie lubię takich suszonych, no i jakieś pomidorki w occie. Mam to szczęście że połowa rzeczy rośnie mi pod domem a druga pod domem moich rodziców więc w tym roku zakupiłam tylko borówki bo nie miałam jak zbierać z dziecinką a z zeszłorocznych zbiorów nic nie zostało:(

złe filmy

Przekleństwem okazały się samo-ładujące się filmiki na facebooku. Znajoma udostępniła filmik reklamowy lub raczej propagandowy - nie wiem o co chodzi bo to raczej produkcja indonezyjska lub z tamtych okolic. Chodzi o to że film pokazuje bliźniaki w szpitalu z których jedno zmarło (bardzo realistycznie pokazane). Mama bierze je na ręce i tuli...a dziecko ożywa. Filmik bardzo krótki, jakieś 1,5 minuty ale nie dałam rady go obejrzeć. Już na samym początku miałam fontannę w oczach taką jakby mojemu dziecku się coś stało. Po prostu dramat. Akurat robiłam listę na zakupy i wcześniej pytałam męża który klepał projekt czy coś jeszcze chce kupić i bam! Jak buchnęłam płaczem to nie wiedział co ma robić bo nie umiałam mu powiedzieć co się stało. Jak się trochę uspokoiłam, wyjaśniłam o co chodzi, mąż obejrzał filmik do końca i powiedział jak się kończy. Po chwili pomyślałam że może oglądnę go do końca ale nie dało się - reakcja ta sama. Jaka natura jest wspaniała że wyposażyła nas - mamy - w instynkt macierzyński. Myślę że częściej o tym mówi się w kategoriach instynkt = karmienie + szeroko pojęta opieka. A przecież tyle jest jeszcze odruchów które nami kierują tylko dlatego że zostalyśmy mamami, tyle rzeczy zmienia się w naszej psychice.
Mimo że nie oglądnęłam filmiku do końca, to tak - myślę że miłość do dziecka czyni cuda. Roztapia nasze egoistyczne powłoki i wydobywa połacie optymizmu, energii i szczęścia.