27.06.2014

w ciąży???

No tak! W ciąży. Pielęgniarka na pobraniu krwi (robiłam test ciążowy z krwi na potwierdzenie tego zwykłego) patrzy na mnie miło, ma około 50 lat, jest luz w przychodni bo to południe, jest gorący czerwiec.
P: (nie patrząc na kartę) Jakie badanie robimy?
M: Beta hcg
P: o!
M: no tak, na potwierdzenie bo miałam iść do lekarza do którego chodzę zwykle ale jest na urlopie więc wolę chociaż mieć pewność.
P: a urosły Pani piersi? Bolą?
M....no w sumie tak
P: oj, to na pewno jest dzieciątko
M: super, bo czekaliśmy z mężem (kłamię, bo co powiedzieć - wpadka?)
Wyniki  są już na drugi dzień. Poziom HCG jest niepodważalny i według jego stanu to jestem już chyba w 7 tygodniu ciąży. Odbieram wyniki i już lecę 10 centymetrów ponad ziemią obwieścić nowinę mężowi. Radość moja jest niezmierzona choć zawodowo jestem w czarnej d.. bo właśnie mamy wyjechać za granicę do pracy itd. Jak to możliwe w dobie tylu środków antykoncepcyjnych (jakbym słyszała swoją mamę która dowiedziała się że jestem w ciąży)? A co z moją wiedzą? Magisterka o hormonach, wiedza z zakresu płodności w małym paluszku. Jak możliwa jest w takim przypadku wpadka? Tłumaczyłam się nie raz bo widziałam ten wzrok ludzi mówiący: ciemnogród:) Otóż nie moi mili, tak łatwo w tą ciąże zajść nie było, poronienie, potem leczyłam się na tragicznie niski poziom progesteronu i proszę bardzo, po 1,5 roku zmagań JEST! No i jak tu ludziom powiedzieć...wpadka na którą długo czekaliśmy.
Dwa dni po teście jesteśmy już na usg, maleństwu bije serce. Trochę powoli ale mieści się w widełki. Jest straszny upał a w klinice cudowna klima. Mój lekarz nadal na urlopie więc na razie tylko usg.
Postanawiamy że wyjeżdżamy mimo wszystko, 'spalone mosty to najlepszy w życiu start' jak to śpiewa Budka Suflera. Oj jak się myliliśmy i jak bardzo naiwność nami kierowała. Kontrakt który miał dostać mój mąż jednak się nie ziścił o czym dowiadujemy się dzień przed wyjazdem. Jedziemy mimo wszystko. Długa droga na północ daje się we znaki. Na miejscu nic nie udaje nam się załatwić. Wracamy po tygodniu...ja w rozpaczy bo nie wiem co dalej. Szybki rekonesans w ofertach pracy bo do poprzedniej nie zamierzam wracać, i już wbijam się w kieckę i latam na rozmowy kwalifikacyjne jak głupia. Wierzę że nikt nie zobaczy (bo nie widać) mojej ciąży i że będę mogła chwilę jeszcze popracować przed porodem. I tu następuje wiele dni upływających na wysyłaniu cv i na rozmowach o pracę. Wszyscy grzeczni, nawet zaskoczeni moimi kwalifikacjami..ale nikt nie oddzwania. Jest już sierpień i zaczynam czuć ruchy dziecka. Wycofuję się z wyścigu szczurów. I wtedy ŁUBUDU...wali się wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz