10.09.2014

all inclusive i niemowlak

Jak byłam jeszcze panną, ba! nawet już byłam mężatką ale bezdzietną to patrzyłam na moje starsze koleżanki z korpopracy z lekkim uśmieszkiem kiedy wybierały sobie wakacje w biurach podróży. Ja zachwalałam wtedy rumuńskie odludzia i spanie na dziko pod namiotem, a one szukały all inclusive. Stwierdziłam wtedy że to zupełnie bez sensu, jechać na urlop i siedzieć w hotelu, obżerać się tym co podadzą, opić alkoholu 'za fri' i korzystać z basenu. Wolałam ten brak przewidywalności, przygodę, adrenalinę, wydawało mi się że to flaki z olejem takie wakacje z biura. Tak było. Ale życie uczy pokory nawet w stosunku do all inclusive. W obecnym stanie rzeczy, kiedy to planujemy w końcu jakiś urlop i na nic nie możemy się zdecydować bo mąż woli samochodem nawet i 12 godzin, a ja wole samolot bo krócej i maleństwo się aż tak nie zmęczy, jedyne o czym marzę to właśnie all inclusiiiiiive. Dlaczego? Bo mam dość 'ogarniania'. Ogarniam dom, maleństwo i siebie. Może mało ale jestem wykończona. Nie wierzę że to mówię ale nie chce mi się na urlopie gotować, sprzątać, przygotowywać, przepakowywać, i robić wszystkich tych rzeczy które nie są wymagane gdy jest się pod opieką rezydenta, śpi się w hotelu i ma w nosie gdzie rozłożyć namiot. Uff.
Oczywiście jest też aspekt maleństwa. Dla niej to po prostu może lepiej żeby się ulokować w jakiś mniej spartańskich warunkach niż w dziczy, a przynajmniej jeszcze nie teraz kiedy dopiero skończyła 7 miesięcy. Czuję się jakbym szukała wymówki ale nie chcę jej i siebie męczyć długą drogą w samochodzie, niewygodami w namiocie i wiecznym stresem czy to dla niej nie jest męczące. Wiem, najlepiej gdybyśmy zostali w domu i w ramach urlopu zalegali w łóżku w trójkę do późnego popołudnia ale ja już sobie skrystalizowałam ten obraz...hmm..grecka wyspa, czysty piasek na plaży, dziecinka przy piersi, leżymy sobie na kocu, mamy co jeść i pić i nie martwię się niczym jak tylko tym czy dziecince jest wygodnie. Bosko! Chcę na wakacje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz